Niewiele jest rzeczy piękniejszych niż żeglowanie po oceanie poezji.

W. Pelczar

O mnie

Filolog, dydaktyk, profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz WSIiZ, dziś stypendysta ZUS-u, promotor doktorskich przewodów. Pasjonat sportu i muzyki gitarowej, okazjonalnie para się – jak mówi – twórczością okołopoetycką, głęboko zanurzoną w tradycji literackiej.

Charakterystyczne tytuły: Z Mickiewicza, Z Miłosza, Z baczyńskiego, Z Grochowiaka, Wiosenny zmierzch nad Świtezią. Świadomy biegu czasu: Zmierzcha się, Cztery sonety roku, Czy?, Opowieść o największym rabusiu. Wrażliwy na symbiozę człowieka i natury, szczególnie w Łukawieckiej Arkadii, gdzie od lat rezyduje: Wieczorny spacer nad Wisłokiem, Późne popołudnie na wsi, Bociek, Skowronek.

Ważne miejsce w jego tekstach zajmuje dorobek szeroko pojmowanej kultury: Przed obrazem Lewitana, Mona Lisa i Komputer, Wenecja, Florencja i tajemnica wiary, W opustoszałej świątyni. Usiłuje też zamknąć w słowie miejsca, które zwiedził na sześciu kontynentach, czego świadectwem jest blisko sto – jak je nazywa – sonetów podróżnych.

Wiersze W. Pelczara są nieco staroświeckie, oparte na rymie, rytmie, układzie stroficznym, obfite w metafory, nierzadko skomplikowane. Często – co może zaskakiwać – sięga po 13-zgłoskowiec, gdyż, jak twierdzi, można nim więcej powiedzieć.

W sercu metropolii nad beżem La Platy
Kawiarnię Tortoni spowija legenda.
To Mekka jest artystów i grubych portfeli,
Którą przezornie omija ubogi włóczęga.

We wnętrzu taflą luster wytapetowanym
I w iskrach zapalanych światłem żyrandoli,
Pośród hołdów czcicieli w kraju tangiem sławnym
Emigracji żywota doświadczał Gombrowicz.

Dziś w mrocznym rogu sali, w gwaru pajęczynce,
Woni kawy i ciast, co słodyczą wabią,
Smutna witrynka pisarza wspomina z nostalgią.

A gdy noc późna kawiarnię okryje pomroką,
Zda się, cienie dostrzegasz, które sączą winko,
Może to jest pan Witold i profesor Pimko.

Ku głębi horyzontu, która nie ma kresu,
Rzeki świetlista wstęga bieży niestrudzenie
Pod chmury ciężkim cielskiem, co jest jak dinozaur,
I na wodę się kładzie swym burzowym cieniem.

Na brzegu zaś cerkiewka z cebulą wieżyczki
Okienkiem swym spoziera ku szerokiej rzece.
Obok krzyże się chyla ponad mogiłami
Śpiącymi w tej świątynki odwiecznej opiece.

Drzew konary targane wichrowym oddechem
Chwieją się niby trzcina nad jeziora taflą,
Jak życie kruche wobec burz nawałnic,
Co chwile przez los dane niepokojem trapią.

Zza tej chmury burzowej słońce usiłuje
Jasny promień rozniecić nad dniami, co biegną,
By, jak w życiu się dzieje, bo jest wielobarwne,
Radość i smutek nitkę swą pospołu przędły.

Bo ten obraz to nie jest malowidło takie,
Gdzie się malarz upaja wprost natury pięknem.
On życie w płótnie ujął, wiedząc jak mijają
Lata, które są godzin nieustannym biegiem.

Bo ów nurt, który zmierza do tej linii kędy
Horyzont się zespala z migotaniem rzeki,
To właśnie dni są nasze w marszu niewstrzymanym,
Zanim czas dłonią swoją zamknie nam powieki.

A kiedy już dobrniemy do kresu wędrówki,
Co bywa wyboista oraz pełna znoju,
Z krzyżem, który jest przecież nadziei zwiastunem,
W krainie odpoczniemy wiecznego pokoju.

Co mi tam —dzieści i co mi tam -dziesiąt, Gdy dzień się budzi dziecięco różowy.
Po cóż rozmyś1ać o tym, co dalekie,
Po cóż zbyt wcześnie trapić młodą głowę.

Po cóż się smucić, gdy dokoła pełnia
I świat rozległe otwiera krainy.
Twórcza ochota duszę wprost przepełnia;
Tak wiele jeszcze zostało do zimy.

I po cóż smęcić, gdy lornetki oczu
Piękna, co wabi sukienką króciutką, Patrzą na tego, co do sali wkroczył,
By piękno uwieść literacką nutką.

Któż wówczas dumał, że tak nagle przyjdą
Dni, kiedy pełnia jesienią się stanie
I kiedy w chwilach, co czas odmierzają Cyfra magiczna błyśnie niespodzianie.

Pięć jeszcze cyfr tych pojawić się może, Nim nieskończoność rocznice ozdobi;
Nieco koślawa, postawiona w pionie,
Co ją czas, bywa, daje człowiekowi.

Czas, którym rządzi Pan Wieków z wysoka I co bieg godzin ma w swoim władaniu.
Na ludzkie sprawy spogląda z obłoków
I dni rachuje, co jeszcze nam dane.

Nikt nigdy nie zna Opatrzności planów
I dnia, gdy czas nam na powieki spłynie. Żyjmy tą chwilą, co jeszcze przed nami,
Świtu smakując poranną godzinę.

To chwila jest bezruchu we wnętrzu świątyni
Gdy świec ogarki się kryją za ciszy kurtyną,
A organów piszczałki w drzemkę odpływają
Rade, że wreszcie mają w pracy odpoczynek.

Ławki skrzypieć przestały, bowiem nikt nie siedzi,
Więc mogą w spokój zapaść, nawet odrętwienie
I usłyszeć, jak owad, co się tu zabłąkał,
Święty spokój przerywa upartym brzęczeniem.

W witraży barwnych smugach, kiedy słońca pora,
Pyłki migocą w tańcu, wirując w powietrzu,
Czasem w górę szybują, to znów opadają,
Drganiem świetlistym rosząc tę cienistą przestrzeń.

Oblicza świętych, co patrzą z obrazów ram złotych,
W dostojeństwie skąpane oraz prośbach wiernych,
Oczy wznoszą w to miejsce, kędy nasz Zbawiciel
Głowę chyli w koronie uplecionej z ciernia.

W tym spokoju, co wnętrze spowija świątyni,
Zda się echo pobrzmiewa modlitwy wersami
I pieśni nutą, co dźwięczy wśród muzyki ciszy
Melodią wyśpiewaną ufnymi sercami.

Jest jakaś magia, która bezszelestnie wnika
W duszę, co w samotności klęka do modlitwy;
Bo w milczeniu świątyni w półśnie pogrążonej
Pełniej da się doświadczyć wiary tajemnicy.

Dobrze pójść przed wieczorem ku Wisłoka lustru,
By w nim złowić dnia odblask, który w mrok już zmierza
Woda barwę swą gasi i trzcinie się zwierza
Że miast płynąć tak ciągle, wolałaby usnąć.

Gdzieś z dala gwar miasta w powietrzu wibruje,
lecz tonie w rzeki szumie i listowia drganiu.
Drzewo szorstką gałęzią mgiełkę rozczesuje,
Która się kładzie na brzegu kroplistym dywanem.

Dymy znad dachów w obłoki żeglują
Jak statki, kiedy im wiatr wydyma żagle.
Ptasie zaśpiewy w ciszę już wstępują,
Czasem owad spóźniony zabrzęczy gdzieś w trawie.

I tylko komar, ten kleszcza przebiegły koleżka,
Co zmierzchu się barwą upajać nie umie,
Piskiem zjadliwym w ucho się przemieszcza
I bez litości skórę odkrytą wciąż kłuje.

Kiedy tak błądzić w wieczoru poświacie,
Którą błysk reflektoru, bywa, przetnie czasem,
W myślach się robi trochę jakby jaśniej
I mniej się dusza trapi pandemicznym światem.

Bo nad wciąż ciemniejącą w tę godzinę wstęgą,
Która wioskę oplata wilgotnym ramieniem,
W głowie się chmury burzowe nie kłębią
I wzrok się nie zasuwa niepokoju cieniem.

Kiedy się w magii dnia kresu pogrążyć
I eliksir natury sączyć tak bardzo wolniutko,
To świat przestaje zbyt dotkliwie ciążyć
I nadzieja się budzi na jaśniejsze jutro.

A jeśli znowu nas oddzielą „Od snów, co jak motyl drżą”
I oczy nam ściegiem zszyją,
Co splamiony „rudą krwią”.

A jeśli znowu wymalują
Życia pejzaż ognia pędzlem
I postawią w pustym lesie
Drzew spalonych czarny szereg.

A jeśli znowu nas nasycą
Nowej wojny „bochnem trwóg”
I ślepi będziemy deptać
Popiół swych ostatnich dróg.

A jeśli znowu nam pokażą
Mogił świeżych otchłań ciemną,
Która dla nas się otworzy
Pod żałobnym kirem niebios.

Nie wyjdziemy, my bezbronni,
Z mieczem rdzawym w chmurną noc,
W której błyska ślepiem
krwawym Znowu obudzone zło.

Gdy padniemy, jeszcze ziemię
Pochwycimy w swe ramiona,
Jak człowiek z sercem pękniętym
Kiedy od kuli kona.

Wkroczyłem na poezji przestwór oceanu.
Stepu nie ma, bo bujne tu pulsuje życie
Rytmem myśli, mgieł barwą o świcie.
Słowo staje się cyrklem, kreśląc wiersza plany.

Późnom zaczął, bo inne miałem drogowskazy,
Co wiodły w losu szlaki, czasem mylne.
Ale słowa pragnienie zawsze było silne,
Więc z drogi humanisty nie zszedłem ni razu.

Dzisiaj, gdy młodość za mną, głowa w szron spowita,
Oczy blask i moc tracą, a oddech już płytszy,
Czy nie jest trochę późno z Kaliope się witać?

Lepiej może w czas nocy, gdy cisza dokoła,
Ucho mocno wytężyć, jak On w Akermanie,
By usłyszeć, czy Stwórca na sąd już nie woła.

Jeśli chcieć doświadczyć poczucia samotności absolutnej, absolutnego zagubienia w bezkresach świata, a przy tym dotknąć tajemnicy zaklętej w szorstkiej tkance kamienia, to na tej kropelce lądu rzuconej na bezgraniczny ocean zrealizować można swój zamysł. Tu, prawie 4000 kilometrów od brzegów Ameryki Południowej i znacznie ponad 2000 od najbliższego okruszka lądu, z lazuru Pacyfiku wyrastają brzegi Rapa Nui, szerzej znanej jako Easter Island. Wyspa Wielkanocna, bo o niej mowa, określana bywa w bedekerach jako najbardziej odosobnione miejsce na Błękitnej Planecie – a zarazem wyjątkowo tajemnicze.
Nie sposób po 300. latach powiedzieć, czy świadomość tę miała załoga holenderskiego okrętu, gdy w niedzielę wielkanocną roku 1722. rzuciła kotwicę u stóp skalistego wybrzeża Wielkiego Kamienia, bo tak tłumaczy się pierwotną nazwę wysepki. Ów „kamień” to około 160. km2 powierzchni, z kilkoma kraterami wygasłych wulkanów. Admirał Roggeeveen, dowódca jednostki, zapisał: Stoimy na kotwicy, nie wiedząc, jak pokonać skalną barierę, by dostać się na ląd. Z wysokości pokładu patrzymy zdumieni na olbrzymie posągi.
Kto posągi te stworzył i w jakim celu, skąd przybyli tu ich twórcy, jak je transportowano na odległość kilku kilometrów, dlaczego po niespełna pół wieku od wylądowania Holendrów większość Moai, bo tak się nazywa posągi, została wywrócona jakby w szale niszczenia.
Oto niektóre z pytań sycących wyobraźnię i naukowców, i zwiedzających wysepkę; lecz nie wszystkie.

Przed obliczem tajemnicy.

Późne popołudnie. Niebo przetkane ciemnymi obłokami. Z dala stacatto fal uderzających o rafy wybrzeża. Po chwili przed oczami wyrastają kilkumetrowe kamienne olbrzymy. Jedne stoją w szeregu, inne porozrzucane, jeszcze inne jakby zanurzone w wilgotnej ziemi. Tak trwają od stuleci nieruchome i milczące. Niektóre na głowach mają rdzawe kręgi kapeluszy wykonane ze skorii – brunatnej skały wulkanicznej. Oto kolejna zagadka. Czy to istotnie tylko, nakrycia głowy, a może swego rodzaju korona, a może – jak chcą niektórzy – odwzorowanie uczesania, jakie nosili niegdyś przebywający na wyspę.
Łącznie doliczono się około 900. kamiennych figur, z czego niespełna 300 postawiono na kamiennych platformach, zwanych ahu. Z ich wysokości spoglądają na przybysza oczyma bez źrenic. Pierwotnie źrenice były, wykonane z koralowca i obsydianu, lecz w amoku destrukcji posągów oczu je pozbawiono.
Czym były ahu? Jedynie platformą, a może grobowcem dla ich twórców. To  kolejna tajemnica, tym bardziej, że ślady pochówku nie występują tu w szczególnej obfitości. Nadto rodzi się pytanie, kto mógł być grzebany w ahu. Zapewne ten, kto sprawił, iż posągi wznoszono. W grę wchodzi zatem lokalna arystokracja, wodzowie, kapłani. Kim byli i skąd przybyli twórcy tych zdumiewających kolosów, do dziś jednoznacznie nie wyjaśniono. Tropów jest wiele, a  większość prowadzi w obszar Oceanii. Pojawia się również ślad południowoamerykański, bowiem jedną z ahu wzniesiono z ogromnych bloków kamiennych, bliźniaczo podobnych do tych, które spotykamy w budowlach inkaskich. Tyle tylko, że plemię to nie było znane ze swych talentów żeglarskich.
Skoro więc nauka okazuje się odrobinę bezradna, warto sięgnąć do mitów.
Najbardziej znany opowiada o pierwszym wodzu przybyłym na Rapa Nui. Był to Hotu Matua, panujący na położonej na wschodzie Oceanii wyspie Maori, która zaczęła pogrążać się w głębinach. Chcąc znaleźć nowy ląd dla swojego ludu, Hotu Matua wysyłał żeglarzy na poszukiwania, lecz ci powracali z niczym. Pewnej nocy, widząc rozpacz władcy, bóg Make Make zesłał mu sen, w którym zawiódł go na odległą wysepkę – nowe miejsce osiedlenia. Kierując się jego wskazówkami, żeglarze po wielu tygodniach dobili do zatoki Anakena, jedynego płaskiego brzegu na Rapa Nui.
Tyle mit. Nie wyjaśnia on jednak dość precyzyjnie, gdzie leżała opuszczona ojczyzna Hotu Matui. Trop wiedzie również w stronę Nowej Zelandii, gdyż jej rdzenni mieszkańcy to Maorysi. Mit ten nie mówi też nic o przyczynach tak gwałtownego przeobrażenia oblicza wysepki. Kiedy bowiem u schyłku XVIII stulecia żeglarze francuscy i angielscy, wśród nich słynny kapitan Cook, dobili do brzegów Rapa Nui, zastali leżące odłogiem poletka, wycięte drzewa i poprzewracane Moai. Nadto z liczby około 10. tysięcy mieszkańców pozostało niespełna 1000 osób. Obecnie to mniej więcej 3000.
Ponieważ jedna z hipotez dotyczących sposobu transportowania gotowych posągów na kilkukilometrową odległość zakłada, iż używano tu pni drzew, jasnym staje się brak lasów. To z kolei wyjałowiło glebę, sprowadziło głód. Reszty dopełniły bratobójcze wojny między rywalizującymi klanami Długouchych i Krótkouchych. Ich efektem była też destrukcja posągów.
To, niestety, tylko domniemanie, tym trudniejsze do udowodnienia, że po dawnych mieszkańcach nie pozostało zbyt wiele dokumentów pisanych. W tutejszym skromnym muzeum zachowało się kilkanaście drewnianych tabliczek, pokrytych hieroglificznym pismem rongo-rongo, do dziś nieodczytanym. Ponoć było ich bardzo dużo, lecz zostały spalone przez katolickich misjonarzy.
Wspomniane tabliczki wiążą się z innym jeszcze lokalnym mitem – opowieścią o człowieku – ptaku. Na ocalonych artefaktach, obok sylwetek ryb, zagadkowych figur o charakterze geometrycznym, przedziwnych znaków, wyryto postać mężczyzny z ptasią głową. Podobna sylwetka widnieje na licznych petroglifach rozsianych po wyspie. Chodzi tu o dość rzadką w tym rejonie Pacyfiku morską fregatę. Ptak ten u progu wiosny zakłada gniazda na maleńkiej skalistej wysepce, odległej o ponad kilometr od Rapa Nui. Jajka fregaty były nie lada przysmakiem, toteż młodzieńcy rzucali się w ocean, aby do wysepki tej dopłynąć i powrócić z niestłuczoną zdobyczą. Ten, który uczynił to pierwszy, zyskiwał tytuł „człowieka ptaka” i przywilej rocznego zamieszkania w nadbrzeżnej grocie w towarzystwie sześciu pięknych dziewcząt. Ponoć zwyczaj ten był do niedawna praktykowany. Pozostałością tej opowieści są jajka wykonane z drewna, kamienia lub obsydianu, oferowane jako pamiątka pobytu na Easter Island . Naturalnie najpopularniejszy souvenir to miniaturki posągów, gdyż właśnie moai wabią na Rapa Nui wędrowców.
Tajemnicze olbrzymy zachowały się w różnych stadiach wykonania. Mniej więcej połowę, choć mówi się też o około 300., ukończono, inne, w tym największy, sięgający 20 metrów, spoczywają w kamieniołomie u podnóży wygasłego wulkanu Rano Raraku. To jedyne miejsce, gdzie powstawały. Archeolodzy mówią, iż tworzono je między XI. a XVI. stuleciem. I tu kolejne pytanie. Jak za pomocą prymitywnych narzędzi udało się realizować tę gigantyczną pracę. Może ktoś w niej współuczestniczył. Ale kto?
Antropolodzy są tu w miarę zgodni. Na rozległym obszarze Oceanii próżno szukać ludzi o tak wydłużonych głowach, nosach i uszach. Czy zatem wygląd moai to wyłącznie kwestia wyobraźni, czy może świadectwo zetknięcia się ich twórców z kimś o zbliżonych cechach fizycznych, kimś tak potężnym, że należało cześć dla niego, lub dla nich, zamknąć w wulkanicznym tufie. Przypomnijmy w tym miejscu wcześniejszą wzmiankę o klanie Długouchych. A może, jak sugeruje Däniken, należy spojrzeć w gwiazdy, a kapelusze pukao na głowach gigantów do rzeczywiście hełmy – i to wcale nie bojowe.
I wreszcie rzecz ostatnia. Dlaczego posągi nie patrzą w ocean, skąd przybyć mieli ich twórcy, lecz jak gdyby w kierunku środka wyspy, nazywanej przez pramieszkańców „pępkiem świat”. Zagadka nadal pobudza wyobraźnię.

Pożegnanie z tajemnicą

Jutro powrót do stolicy Chile, a więc i stolicy Rapa Nui, będącej od roku 1888 zamorskim terytorium najwęższego państwa świata. Zstępujące w Pacyfik słońce dotyka ostatnim promieniem nieruchomych sylwetek, a barwy kwiatów posypuje mrokiem. Światła Hanga Roa, jedynej tu osady, rzeźbą cieniem skamieniałe oblicza, które zdają się ożywać. Wzrok ślizga się po szorstkiej skórze posągów, po czym zwraca się w stronę zasypiającego oceanu, aby po chwili wznieść się ku bezkresom ciemniejącego nieba. Ledwie słyszalna fala gra nokturn dalekich krain – gdzie się było, gdzie się może będzie, jak i tych, gdzie stopa wędrowca nigdy już nie pozostawi śladu. Wtem wśród roziskrzonych nad głową ogników odległych galaktyk oko dostrzega szybko poruszające się światełko, które od zachodu zbliża się ku Wyspie Wielkanocnej. W myśli z nagła pulsuje pytanie – może to Ich statek powraca tu, gdzie lądował przed wiekami. Może to Im postawiono moai. Po chwili ucho łowi odgłos silnika powietrznej fregaty. To samolot. Tajemnica pozostaje tajemnicą. I dobrze. Wszak, nieco modyfikując słowa Saint Exupery̓ego, można powiedzieć: trzeba czasem popatrzeć wyobraźnią, gdyż najważniejsze nie jest widoczne dla oczu.

Kontakt

Katalog Twórców

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024 CKiS Łąka

Realizacja: Horyzont AR

Informujemy, że używamy plików cookies w celu umożliwienia użytkownikom korzystania z wszystkich funkcjonalności oraz tworzenia anonimowych statystyk serwisu.
Oznacza to, że każdy ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Jeśli nie wyrażasz na to zgody, prosimy o zmianę ustawień w przeglądarce lub opuszczenie serwisu. Dalsze korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień w przeglądarce oznacza akceptację plików cookies.

Prosimy także o zapoznanie się z polityką prywatności, która zawiera wszystkie szczegółowe informacje z zakresu przetwarzania danych osobowych.
Zamknięcie komunikatu i/lub dalsze korzystanie z serwisu oznaczać będzie wyrażenie zgody na przetwarzanie danych zgodnie polityką prywatności.

×